środa, 7 lipca 2010

2: Kai Friedrich

Informacja dla czytelników (jeżeli takowi już zaistnieli). Z poprzedniej notki wykasowałam większość (zostawiłam sam początek). Nie pogubcie się.

*

Nie tylko Albus czekał na ten dzień z bezgraniczną obawą.

Kai Friedrich nie mógł nawet zasnąć i ostatni dzień sierpnia był jednym z najmniej spokojnych chwil w jego życiu.
Pierwszego września o trzeciej w nocy wciąż siedział skulony wśród sterty śmieci na podłodze swojego pokoju. Przed nim spoczywał otwarty kufer na wpół wypełniony wyniszczonymi książkami. Ubrania walały się tu i ówdzie. Dżinsy spoczywały już jedną nogawką we wnętrzu kufra, t-shirty i skarpety nie do pary zdawały się opanować całe pomieszczenie.
Siedział po turecku opatulony wielkim swetrem i wdychał zakurzone, duszne powietrze. Nie mogąc zasnąć raz po raz przepakowywał swój ekwipunek, przetrząsał cały swój dobytek.
I wciąż niespokojnie zerkał na biurko, gdzie spomiędzy przyborów szkolnych wyglądała biała koperta zdobiona niebieskimi literami. Tak, wciąż tam leżała, całkowicie materialna i rzeczywista. Nie była snem. Naprawdę nie była snem.
W księżycowym blasku litery wydawały się srebrzyste. Ułożone w jego własne imię i nazwisko. Koperta zawierała zaproszenie do szkoły, o której istnieniu od nikogo nigdy nie słyszał. Nigdy wcześniej nie słyszał o Hogwarcie, nigdy wcześniej nie słyszał o magii. Bo niby od kogo miał się dowiedzieć?
A jednak podświadomie zawsze na to czekał. W głębi siebie zawsze to czuł. Wiara w istnienie magii przyszła mu z taką samą łatwością, jak wiara w świętego Mikołaja przychodzi trzyletniemu dziecku.
O trzeciej trzydzieści przysnął na parę chwil.
O piątej krążył niespokojnie po pokoju szukając płaszcza. I kałamarza. Potem znów przysnął.
O ósmej wymknął się z pokoju najciszej, jak mógł. Bezszelestne opuszczenie mieszkania przez jedenastolatka z ciężkim bagażem okazało się jednak wcale nie łatwe. W drodze do wyjścia potknął się nawet, a kufrem zahaczył o wieszak przewalając go z łomotem na podłogę.
A potem szczęk kluczy i te niemiłosiernie skrzypiące drzwi (które skrzypią akurat tylko wtedy, gdy chce się zachować ciszę).
Kai zatrzymał się w progu nasłuchując. Z bijącym sercem zawrócił i zajrzał do sypialni rodziców.
Nic, cisza. Tylko ojciec pochrapywał z wolna. Kai ujrzał jego potężną sylwetkę niczym górę wznoszącą się pod kołdrą. Ojca, Wolframa Friedricha (najzwyklejszego urzędnika świata, najbardziej niemagiczną istotę na ziemi), po całodziennej pracy nie byłby w stanie obudzić nawet koniec świata. I dobrze. Tak, świetnie się składało.
A matka... Matka leżała nieruchomo. Kai wyczuł w niej spięcie. Łomot musiał ją obudzić, mimo to udawała śpiącą.
Kai wycofał się, chwycił mocno kufer i przekroczył próg mieszkania.
Winda na klatce schodowej po raz kolejny okazała się zepsuta.
Nie mając innej możliwości ciągnął kufer za sobą, a ten klekotał nieszczęśliwie na każdym stopniu. Dobrze, że to tylko dwa piętra. Kufer nie należał do najlżejszych.
Już za drzwiami Kai'a przywitał chłodny deszcz. Szedł, a nieprzyjemna woda spływała po jego szerokim płaszczu, po chudych dłoniach i nieosłoniętej twarzy.
Do metra dowlókł się po godzinie, po kolejnej dotarł na dworzec i wtedy akurat przestało padać.
Mając peron dziewiąty po lewej, dziesiąty po prawej uświadomił sobie nagle, że cały ten Hogwart może okazać się jednak nieprawdą. Stał tak przez jakiś czas przywołując treść listu - treść, którą znał już na pamięć:
"Hogwart Express wyrusza 1. września o godzinie 11.00 z peronu 9 i 3/4".
Peron dziewięć, pomyślał Kai. I trzy czwarte. Trzy czwarte...
Nie miał odwagi pytać nikogo o drogę. I gdy już-już zaczął wątpić i rezygnować, przez barierkę między peronami swobodnie przeszedł jakiś mężczyzna. Jego zniknięcie trwało zaledwie sekundę. W ślad za nim podążyła dwójka dzieci i kobieta. Zniknęli.
Gdyby oczy Kai'a nie były w jakiś dziwny sposób wyczulone na niezwykłe zjawiska, zignorowałby to. Gdyby nie jego bezgraniczna wiara w to, co absurdalne i niemożliwe, sam nigdy nie dostałby się na właściwy peron.
Ze zdziwieniem odkrył, że udało mu się to z niezwykłą łatwością.
Peron 9 i 3/4 był jego pierwszym prawdziwym zetknięciem z magicznym światem.
Pociąg właśnie wjechał na stację, rodziny dopiero zaczynały się zbierać.
Kai przysiadł gdzieś w rogu i sięgnął do kieszeni po wygniecionego, nadgryzionego już Snickersa.

Kai czekał na ten dzień z bezgraniczną obawą, jednak w przeciwieństwie do Albusa na peron przybył sam.
W wilgotnym, porannym chłodzie Snickers smakował przepysznie. Niebo w gębie.

Natomiast godzinę później, gdy pociąg ruszał w kłębach dymu, a Albus na ostatnią chwilę wparował do środka z rozpędu potykając się o skraj własnego płaszcza, Kai wygrzewał już miejsce w jednym z przedziałów.
Hogwart Express ruszył, pozostawiając zgiełk i peron daleko w tyle.

2 komentarze:

  1. Jestem fanką Kai'a. :3 Opowiadanie się na dobre nie zaczęło, a ja już wiem komu będę kibicować.

    Tu KatEv btw.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie mogę się doczekać dalszego ciągu :D
    Pozdrawiaam
    malfoy-issue

    OdpowiedzUsuń